Przezyłam dziś chwile grozy. Wiecie, że Batman chodzi po dachu. Rano ok. godz 4 wypuszczamy go na ogród, bo drapie po drzwiach okropnie głośno, że chce wyjść. Po jakichś dwóch godzinach, ponieważ nudzi mu się na polu samemu, chce wejść do domu. Drzwi i taras zamknięte, więc wyskakuje na pergolę, potem na dach i drapie w okno naszej sypialni. Wpuszczamy go przez okno do domu. I tak cały dzień łazi tam i z powrotem. Dziś usłyszałam głośny churgot na dachu, coś się poturlikało z chrzęstem na dół. Oboje z mężem zerwaliśmy się na równe nogi z okrzykiem "Batman spadł z dachu". Pobiegłam na zewnątrz, koło domu nie leży, za siatką ogrodzeniową wielkie chaszcze, nic nie widać. Wołamy, nic. Mąż poszedł do piwnicy sprawdzić komin wentylacyjny, nic pusty. W domu osunęliśmy meble w przedpokoju, żeby sprawdzić komin od kominka, pusty. Oczywiście cały czas wołam i nasłuchuję. Wyobrażnia nasuwa mi coraz gorsze obrazy. Ubrałam gumowce, nieprzemakalną kurtkę i poszłam szukać w chaszczach za ogrodzeniem. Może leży i jest nieprzytomny. Jak juz się umoczyłam cała, mąż mnie woła, żebym przyszła bo Batman w domu. Przyszłam i co? Batmanek cały suchutki ( nigdzie nie był na polu) leży sobie na kanapie.

Przytuliłam, ucałowałam i ochrzaniłam, że go wołam, a on nic się nie odzywa. Koniecznie muszę zmienić kolor koca. A, i nie wiem co się sturlało po dachu. Juluś sobie spokojnie w tym czasie zakąszał trawkę przed domem w deszczu. |