Dziwne rzeczy się zdarzają.
Nigdy nie widziałam ducha ale ich obecność myślę że nie raz czułam, jednak prawie zawsze próbowałam wytłumaczyć sobie że, to coś innego niż duchy.

Ale nie wtedy.
10 lat temu mieliśmy samochodzik Punto. Nadeszły wakacje i zaczęły się wyjazdy. Najpierw pojechaliśmy nim na przerwę majową do Polańczyka. Tam pojeździliśmy po okolicach. Następnie eM wpadł na pomysł, że jedziemy dookoła Włoch pod namioty , zrobiliśmy tam ponad 6.000 km. No i tuż po powrocie byłam umówiona z koleżanką na wyjazd do Łeby. My dwie, dwoje dzieci i dwa koty. Ja po raz pierwszy w życiu pojechałam na samodzielne wakacje i to samochodem.

Droga dłużyła mi się strasznie ale jakoś dojechałyśmy . W Łebie nie chciałam za bardzo jeździć samochodem, tam tyle ludzi, ciasno, bałam się. Uzgodniłam z koleżanką tak: pojedziemy tylko na wydmy i nie będę ruszać samochodu. Tak też zrobiłam.

Nadszedł dzień powrotu do domu. Spakowane ruszyłyśmy w drogę. Oba koty były bardzo niespokojne- ciągle miauczały, a dzieciaki to już przeginały na maxa. Co chwila siku , pić i tym podobne, istny meksyk. Pogoda nie sprzyjała nam, wichury , burze, ulewy - pełny kalejdoskop.
W końcu około 250 kilometrów od Wawy ostatni raz stanęłam na stacji, kupiłam płyn do spryskiwacza i nakazałam przymusowe skorzystanie z wc.
Ruszyłam dalej uprzedzając że nie zatrzymam się żeby nie wiem co na żadne siku, że jak im się zachce to będą musieli zrobić w spodnie.

W trakcie powrotu rozmawiałyśmy o tym, jak to mam wrażenie iż ktoś nad nami czuwa . Zastanawiałam się nad tym, który z członków rodziny ma nas pod opieką. Dzieci w końcu usnęły, minęły burze i wichury, dojechałyśmy. Zjechałam w osiedle, zatrzymałam się pod sklepem, koleżanka poszła po fajki. Gdy wróciła odpalam samochód, a tu nagle centralny zamek sam zamykał i otwierał drzwi, światła i kierunki migały, alarm wył , a silnik nawet nie dygnął.
Dobrze że siedziałam, bo poczułam nogi z waty.
Wydzwoniłam eMa, podjechał i nas odholował pod blok. Okazało się że po tylu przejechanych kilometrach i wcześniejszej próbie kradzieży rozpadł się alternator i nie podawał napięcia. Mogło to się stać kiedykolwiek ale nie, rozpadł się w momencie kiedy zjechałam na osiedle. Zupełnie tak jakbym miała ograniczoną ilość uruchomień silnika.

Ile razy wspominam i rozmawiam z kimkolwiek o tym zdarzeniu, włosy mi stają dęba. Możliwe że nie zrobiło by to na nas aż tak dużego wrażenia, gdyby nie rozmowy o duszach zmarłych jakie odbyłyśmy po drodze. Gdyby nie warunki jakie panowały na drodze i co się działo na tyle samochodu. Dziwny zbieg okoliczności, jednak ja myślę że nie byłyśmy same, ktoś nad nami musiał czuwać.


  PRZEJDŹ NA FORUM