Historia jednej rabatki
co nie znaczy, że na jednej się skończyło...
Byłam wczoraj z mężem w OBI.Miałam zobaczyć na roślinki, ale nie zobaczyłam, nic nie kupiłam... Przechodząc przez parking usłyszałam charakterystyczne miauczące, głośne zawodzenie.
- Koteczek - powiedziałam do męża i pobiegłam w stronę palet z workami z korą.
A tam, maciupeńkie, wystraszone kociątko. Jeszcze tak małe, że główkę miał większą od całego siebie a oczęta wystraszone i wielkie takie, że wydawały się większe od całego łepka. Na krzywych łapkach wgramolił się szybko pod palety i z tamtąd, skulony patrzył na parking. Nie chciał wyjść, bał się. Mąż poszedł do Tesco ( jest obok OBI) po mleko i miseczkę. Spędziłam przy tych paletach ponad godzinę. Gdy się oddalałam koteczek wypełzał do miseczki i pił mleczko. Jak tylko zrobiłam ruch w jego stronę, skulony wskakiwał pod palety i miauczał strasznie głośno. Spędziłabym tam pewnie całą noc, jednak gdy się ściemniło, przyszła czarnobiała kotka, usiadła w pobliżu i zaczęła miauczeć wykazując objawy zdenerwowania. Zostawiłam miseczkę z mlekiem i odeszłam. To chyba była mamuśka, bo koteczek też był biały w czarne łatki. Cały biały, między uszkami na główce miał czarną łatkę, która wyglądała jak grzyweczka i ogonek czarny, zupełnie jakby doklejony od czarnego kota. Ale nie był mi przeznaczony, zostawiłam go mamusi, bo też się o niego bała.


  PRZEJDŹ NA FORUM