Dziwne rzeczy się zdarzają.
Zdarzenie sprzed tygodnia.
Noc z niedzieli na poniedziałek. Śpimy wszyscy spokojnie. Nad ranem, przed 5tą, lekko się przebudziłam, bo do sypialni przyszła córka i trzeba było się przesunąć, żeby dziecku miejsce zrobić. Nawet się mocno nie rozbudziłam i w tym pół-śnie słyszę w oddali: Luudzieeeee, luuudzieeee, takie zawodzenie i to wcale nie jakieś głośne. Odebrałam to jako zapowiedź snu, ale za chwilę słyszę to samo, tylko trochę głośniej. Wstałam i idąc do okna mówię do męża, że chyba ktoś pod oknem woła. Patrzę przez okno i widzę człowieka, jak się na kolanach czołga w kierunku tarasu i woła "Ludzie, pomocy". Przysięgam, że ten człowiek wyglądał jak Gollum z Władcy Pierścieni. W samych spodniach, bez kurtki, koszulki, normalnie goła klata, sino-fioletowy z zimna, do tego prawie łysy i bardzo chudy. Zaczął się nam dobijać do drzwi tarasowych, krzyczeć coś niezrozumiałego, psy zaczęły ujadać-masakra jakaś. Mąż do drzwi szybko doskoczył, bo jeszcze chwila i by nam szybę wybił w tej desperacji. Ja patrzę, a on ma głowę zakrwawioną, krew z ust i nosa mu leci, cały się trzęsie, i w szoku jeszcze do tego. Baliśmy się go do domu wpuścić, bo człowieka nie znaliśmy, nie wiedzieliśmy co mu do głowy przyjdzie, ani czy trzeźwy i jak się w tym szoku zachowa, więc go do garażu wzięliśmy. Ja dzwonię na policję, mąż na pogotowie. Usadziliśmy go w tym garażu, przy piecu, kocami pookrywaliśmy, żeby mu ciepło było. Siedział sobie spokojnie, tylko cały czas coś mówił. Mało go rozumiałam, bo strasznie bełgotał i z zimna i z tego szoku. Zanim przyjechała policja, to zdążyłam się dowiedzieć, jak się nazywa, że miał wypadek samochodowy ( dobrze, że sam jechał), i ustaliłam jak się u nas w ogrodzie znalazł ( od strony lasu, przez siatkę przeskoczył)Przyjechała policja,potem pogotowie i zabrali go do szpitala. Policja została, bo postanowili szukać samochodu, poprosili żebym zostawiła koce, którymi ten pan był przykryty, bo czekali na psy, żeby samochód znaleźć. Ja oczywiście usiedzieć w domu nie mogłam, więc psa wzięłam na spacer i się z jednym z tych policjantów minęła, bo tamten samochodu poszedł szukać, ale tylko stado dzików przepłoszył i nic nie znalazł, mówił, że śladów za dużo i na psy trzeba czekać. Pomyślałam sobie, że jak już na ten spacer idę to sprawdzę po śladach na śniegu, skąd ten pan przyszedł. Mój Prado, jak tylko z domu wyszedł to od razu doskoczył do tych koców, obwąchał je i w las mnie ciągnie. W 5 minut samochód znaleźliśmy. Trochę się policjanci zdziwili. Na szczęście w samochodzie nie było nikogo, ale co dziwne dokumentów i ubrań też nie było. Na a "droga", którą ten pan jechał to taka wiejska geptucha, między polami a lasami.
Po całym tym zdarzeniu, nie mogłam dojść do siebie do ostatniego czwartku. Normalnie "do tyłu" chodziłam. Jeszcze do teraz ciężko mi spokojnie przespać noc.


  PRZEJDŹ NA FORUM